niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział 5

Wszystko już zjedliśmy. Gdy wchodziliśmy do jego auta ktoś do niego zadzwonił. Justin ręką pokazał mi że mam wchodzić, a sam odszedł troszkę od auta.

*OCZAMI JUSTINA*

- Black, szukaliśmy do teraz, w lasku nikogo nie ma, uciekł nam. - Powiedział zdenerwowanie Louis
- Spoko. - Odpowiedziałem spokojnie.
- Co?! Ja pierdolę, ktoś widział jak zabijaliśmy człowieka a ty 'spoko'? - Zapytał ze zdziwieniem w głosie.
- Za 30 minut wracam do domu, wszystko wam wytłumaczę. Jest ok. - Po chwili się rozłączyłem i skierowałem się w kierunku auta. Usiadłem i włożyłem kluczyki. Zaraz byliśmy w połowie drogi.
- Nic nikomu nie mów. - Po chwili odezwałem się.
- Wiem...- Powiedziała niepewnie.
Po chwili byliśmy prawie pod jej domem. Zatrzymałem się.
- Co robisz? - Zapytała ze skrzywioną miną.
- Chyba nie chcesz by twoja matka zobaczyła cię wysiadającą z auta wartego prawie milion...
- Racja. - Przegryzła wargę. - więc... pa.
- Do zobaczenia. - Ona wyszła  z auta a ja musiałem jechać do chłopaków wszystko im wytłumaczyć... tylko jak..
Ona wysiadła a ja włożyłem papierosa do ust i pojechałem do domu.

*OCZAMI KATIE*

Ostrożnie otworzyłam drzwi oczekując krzyków w stylu "Katherine, co ty sobie wyobrażasz?!" czy coś w tym stylu. Ściągnęłam buty i weszłam do salonu. Mama siedziała na kanapie, a tata stał ze skrzyżowanymi rękami.
- Katherine, siadaj. - Oh, wiedziałam. Nie cierpie gdy ktoś mówi do mnie Katherine. Usiadłam na fotelu obok kanapy.
- Co ty sobie myślałaś. Gdy odprowadzałaś swojego kuzyna mogłaś chociaż wejść do domu i powiedzieć, że wychodzisz. - Po tym kamień spadł mi z serca. Moja przyjaciółka zdołała przekupić mojego kuzyna. To już pół nieszczęścia z głowy.
- Przepraszam.. musiałam spotkać się z Emily, ale o tym zapomniałam i zależało mi na czasie. - Skłamałam ze spuszczoną głową.
- Umówiliśmy się że w soboty wychodzisz tylko na 2 godziny, potem wracasz i odrabiasz lekcje. - Srogim głosem powiedział tata.
- Wiem... ale musiałam. - Nie zdołałam popatrzeć się im w oczy. Zdecydowanie muszę się nauczyć kłamać.
- Czemu? - Tata dalej trzymał ręce skrzyżowane.
- Bo... - Zachwiałam się. - Z Emily zerwał chłopak. Potrzebowała mnie natychmiast. - Idealne kłamstwo.
- Ona ma chłopaka? - Zdziwiła się mama.
- Miała - Poprawiłam moją mamę. - Tak, ale nie znacie go bo.. - I znów musiałam włączyć mózgownicę. - Im się nie układało i w ogóle razem nie spędzali czasu, dlatego zerwali. - Pokiwałam głową. Jestem genialna.
- Rozumiemy, ale i tak masz szlaban na tydzień. - Uff, tylko na tydzień. Nie było mnie chyba z cztery godziny w domu, mogło być gorzej.
- Dobrze. - Spuściłam głowę.
- Idź odrób zadania domowe. - Tata pokazał palcem na wyjście z salonu. Po wejściu do mojego pokoju usiadłam przy lekcjach. Nie potrzebne mi kolejne kłopoty.

*OCZAMI JUSTINA*

Wszedłem do pokoju i rozsiadłem się na kanapie przełączając kanał.
- Powiesz nam wreszcie? - Jack się odezwał.
- Taa. Złapałem tą laskę. - Przejechałem ręką po włosach.
- To dobrze. Gdzie ją zabiłeś? - Spytał Louis.
- Ale ja jej nie zabiłem. - Dalej gapiąc się w telewizor odpowiedziałem.
- Co ty do cholery jasnej powiedziałeś?! - Louis wstał zdenerwowany.
- Nie zabiłem jej. - Odpowiedziałem znów przełączając kanał.
- To gdzie ona jest?! - Podszedł do mnie Louis.
- W jej domu. Trzymałem ją prawie cztery godziny. - Wstałem.
- Kurwa, czy ty ją tak sobie puściłeś do domu?! Pojebało cię?! - Louis rzucił mną o ścianę. Od razu podszedłem do niego i z pięści przywaliłem mu w nos.
- Skoro wiesz że nie masz ze mną szans to nie zaczynaj. Wiem co robię, a ona się nie wygada. - Po chwili odszedłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku. Od razu zasnąłem.

---------------------------------------------------------------------------------

Trochę dłuższy rozdział ;3

Mam nadzieję że się podoba!


sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 4.

Zatrzymaliśmy się w jakiejś restauracji. Justin wysiadł po czym otworzył mi drzwi. Niepewnie wysiadłam i skierowałam się w kierunku drzwi. W tym momencie zadzwonił mój telefon. To była mama. Spojrzałam na Justina, on pokiwał głową, a ja odebrałam.
- Halo? Katie, gdzie jesteś?! Do domu, natychmiast! - Usłyszałam głos mamy ze słuchawki.
- Będę, później.. - Powiedziałam niepewnie.
- TERAZ! Masz 15 minut i widzę cię w domu! - Wywrzeszczała do słuchawki.
- Nie zdążę. Będę, na pewno, ale nie za 15 minut. Spokojnie...  - Próbowałam zachować spokój.
Po chwili usłyszałam tylko coś w stylu 'piiip'. Odłożyłam telefon do kieszeni i weszłam do restauracji.
- Co to za restauracja? Nie znam jej. - Powiedziałam zdziwiona.
- Mondeluz. Dobre jedzenie tu mają. - Justin odpowiedział wkładając ręce do kieszeni. Ja już usiadłam w stoliku, ale gdy Justin dochodził zatrzymał się przed jakimś równie umięśnionym jak on chłopakiem. Byłam dość blisko by usłyszeć ich rozmowę.
- Odejdź. - Powiedział Justin spoglądając na chłopaka.
- Black się boi? - Zaśmiał się chłopak.

*OCZAMI JUSTINA*

- Nie. To nie jest dobre miejsce na załatwianie warunków. - Spoglądnąłem na Katie. -  Nie teraz Ben.
- A kiedy będzie dobre? Bo co się spotykamy to ty zwiewasz. - Chichotał.
- Posłuchaj, nie teraz, rozumiesz?! Spierdalaj do swoich i trzymaj się ode mnie z daleka. - Rzuciłem i popychając go usiadłem naprzeciw Katie. Ben wychodził z restauracji.
- Kto to był? - Z iskrą ciekawości w oku spytała.
- Nikt. - Powiedziałem szukając wzrokiem kelnerki. - Zupełnie nikt. - Dodałem.
- Justin... a raczej.. jak on to powiedział.. Black? O co chodzi? - Znów się zaczęło.
- Posłuchaj. Jesteś tu tylko ostatni dzień, chłopaki mnie zabiją jeśli się dowiedzą że ty żyjesz, przynosisz mi samych problemów, więc bierz menu i szukaj tego cholernego jedzenia, bo nie mamy całego dnia. - Powiedziałem. Ona nic nie odpowiedziała. Chwyciła menu, a po chwili przyszła kelnerka.
- Chcę cheeseburgera. - Powiedziałem uśmiechając się do kelnerki.

*OCZAMI KATIE*

Oh. Czemu on podrywa wszystkie dziewczyny dookoła? Ten jego uśmiech.
- Ja chcę colę i cheeseburgera. - Powiedziałam z powagą w głosie.
Kelnerka podziękowała i odeszła.
- Okej, odpowiedz mi na ostatnie pytanie i mogę się do końca dnia zamknąć. Kiedy wrócę do domu? - Powiedziałam niepewnie.
- Zaraz cię odwiozę, tylko zjemy... - Nawet na mnie nie spojrzał.
-------------------------------------------------------------------------------------

*u*

Chcecie następny rozdział? PISZCIEE!

środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 3.

- Katie. Cześć. - Trochę nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jesteś dziwna. - Cały czas trzymał wzrok na drodze.
- Ja dziwna? To ty uprowadzasz normalną dziewczynę i wpędzasz ją w trumnę. - Przewróciłam oczami.
- No właśnie. Ja cię tak jakby uprowadziłem, a ty? Nic, totalny luz i jedyne czym się martwisz to rodziców. Siedzisz w aucie z mordercą. Zauważyłaś? - Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach.
- Tak jakby uprowadziłeś?  I z tego co mówisz mam się ciebie bać. - Przegryzłam wargę.
- To znaczy nie masz się mnie bać, ale byłoby to normalniejsze niż olewanie całej sytuacji. - Ciągle jego wzrok czuwał przy drodze. Po chwili zobaczyłam wielki dom.
- To twój dom? - Nagle zmieniłam temat.
- Tak. - Jego twarz znów była poważna. Jak mnie to wkurza. Przecież on chyba wie, że niekiedy widzę jego lekki uśmieszek?
- Musisz mieć bogatych rodziców. - W tym momencie pominęliśmy wielką bramę. Moje oczy się zrobiły wielkie jak 5 złoty a Justin po kryjomu spoglądał na mnie i się uśmiechał.
- Nie. Rodziców nie mam od 5 roku życia. - Jego twarz spoważniała jeszcze bardziej. Czy to możliwe żeby być taki poważny?
- Przepraszam. - Przegryzłam wargę. Skąd miałam wiedzieć?
- Spoko. Bez nich jest chyba nawet lepiej. - Wyciągnął kluczyki. Nie odezwałam się, ale wiem że nie jest mu 'lepiej' bez rodziców. W tym momencie chciało mi się go przytulić ze współczucia. Wyszliśmy z auta i kierowaliśmy się w stronę drzwi.
- Mam jeszcze pytanie. - Powiedziałam niepewnie.
- Cholera, jeszcze? - Justin spytał zirytowany.
- Tak, jeszcze. Bo zupełnie o tym zapomniałam. Kiedy odwieziesz mnie do domu? - Przegryzłam wargę. Justin spojrzał na mnie pytająco.
- Wieczorem. - Obrócił się otwierając drzwi. Po przejściu na wielkich schodach trafiliśmy do jego pokoju. Był wielki. Trzy duże białe szafy, biurko z Mac'iem, koło mac'a laptop apple, kilka Ipod'ów i Ipad'ów.
- Skąd ty to wszystko masz? To kosztuje miliony. - Zachwycałam się jeżdżąc palcem po laptopie.
- Mam swoje sposoby na zarabianie kasy. - W tym momencie ściągną koszulkę, położył się na swoim wielkim łóżku. Łóżku? Łożu i włączył jakiś horror na swojej wielkiej plazmie.  - Ale to nie twoja sprawa jakie to sposoby. - Dodał.
- Jestem głodna. - Powiedziałam stanowczo. Była 14;35, a ja jestem wielkim głodomorem.
- Nie tylko ty... Chodź idziemy coś zjeść na miasto. - Po chwili byliśmy przy aucie. On oczywiście już ubrał koszulkę.
- Gdzie jedziemy? - Spytałam się zagryzając wargę.
- Coś zjeść. - Powiedział chichocząc.
- Oh, no co ty? - Przewróciłam oczami.
- Nie rób tego. - Powiedział wyraźnie.
- Czego? - Spytałam z idiotycznie wykrzywioną twarzą.
- Tego. Tego przewrotu oczami. - Powiedział przejeżdżając ręką po włosach.
- Nie rozpędzaj się. - Znów to zrobiłam. Przewróciłam oczami. Mimo że się bałam to te oczy same mi się przewracają.
- Kurwa, powiedziałem coś o tych oczach?! - Przytrzymał kierownicę jedną ręką, a drugą szarpnął mnie za bluzkę. - Rozumiesz?! - Ja przytaknęłam a on puścił mnie prowadząc dalej.

-------------------------------------------------------------------------------------

;3


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 2.

Od razu skierowałam się na miasto ciągle myśląc o uroczym debilnym chłopaku. Pff. Czy ja wyglądam na dziewczynę która przychodzi do kościoła żeby robić 'szybkie numerki' z jakimś  obcym facetem? Nie sądzę. A jeśli tak to tylko ich sprawa, ale nie sądzę że dziewczyna w bokserce, legginsach i trampkach wygląda jak puszczalska. Chyba że 'styl' puszczalskich dziewczyn się zmienił. Emm. Gdy byłam na mieście mój 'poranny' głód się rozszerzył a mój brzuch zdecydowanie chciał coś przekąsić. Włożyłam rękę do prawego buta i zaczęłam wyciągać grosiki. Co? Legginsy nie miały kieszeń! No, chociaż moje nie mają. Wyciągnęłam z buta 5 zł. Chyba coś kupie prawda? Mam nadzieję. Skierowałam się do Subway'a. Na szczęście były kanapki na które mnie stać, więc kupiłam jedną. Jedząc kanapkę, nie wiedziałam gdzie iść, chciałam pod kościół, ale uświadomiłam sobie że te gangi pod kościołem siedzą całymi dniami, oni tam będą, ON tam będzie. A po co mam się denerwować? Nie ważne.. Idę. Skierowałam się w stronę lasku koło kościoła. Jest on na tyłach kościoła a mi było szybciej dojść tam. Szłam spokojnie, już widziałam kościół. Nagle usłyszałam głośny strzał. Od razu schowałam się za drzewo i rozglądałam się skąd dochodził strzał. Po chwili zobaczyłam grupkę chłopaków kopiących w jakiegoś chłopaka. Drugi leżał zakrwawiony. Chciałam się szybko cofnąć lecz nie chcący nadepnęłam na patyk który się połamał wywołując głośny dźwięk. Chłopcy się obrócili ja schowałam się bardziej. Chyba ten chłopak co mnie wcześniej zaczepiał mnie zauważył. Po chwili wszyscy zniknęli mi z oczu. Szybko się obróciłam i chciałam zacząć biec, lecz na mojej drodze znalazł się ten chłopak. Chcący krzyczeć, on szybko zatkał mi usta. Po chwili byłam w jego samochodzie. Co dziwne, reszty chłopaków nie było z nami.
- Gdzie mnie wieziesz? - Spytałam niepewnie po 15 minutach ciszy.
- Za dużo widziałaś. Masz szczęście że żyjesz. Chłopaki teraz szukają po lesie ludzi, bo wiedzą że ktoś to widział. - Powiedział z poważną miną.
- Ej, a mój kuzyn? Mama mnie zabije jeśli on nie wróci do domu na czas. - Kręciłam się na siedzeniu auta.
- Okej, boisz się bardziej że mama cię zabije, a nie ja? Zabiłem człowieka na twoich oczach! - Zaśmiał się.
- Pff, moja mama jest gorsza. Z resztą nie wiem czy to ty zabiłeś go. Słyszałam tylko strzał a potem was kopiących jakiegoś chłopaka, nie widziałam kto strzelał. - Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dalej nie mam pewności. - Dalej utrzymywał poważną minę.
- Ale ja mam pewność że jestem martwa. - Jęknęłam. Po chwili chwyciłam jego rękę którą akurat nie kierował. - To tylko dzieciak.. Proszę. - Chłopak stanowczo odepchnął moją rękę.
- Masz jeden telefon. JEDEN. Jak ktoś nie odbierze to twój problem, więc się zastanów do kogo dzwonisz. - Rzucił mi na kolana jego iphone'a 5. - A i jeszcze coś. - Podtrzymywał kierownicę kolanem i pociągną moją głowę do siebie. Trzymał mnie za podbródek, po czym spojrzał mi w oczy. - Jeśli komukolwiek powiesz o TYM. Zabiję cię. - Popchnął mnie na moje miejsce. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Emily.
- Halo? - Powiedziała Emily.
- Cześć, to ja mam sprawę, naprawdę, jeśli jesteś moją przyjaciółką to mi pomożesz. - Powiedziałam na jednym oddechu.
- O co chodzi? - Znudzona spytała.
- Odbierz mojego kuzyna spod kościoła i przekup go czymś żeby nie wygadał mojej mamie. - Po prostu modliłam się żeby się zgodziła.
- Co? Czemu ty nie możesz?
- Emm, bo ja.. - W tym momencie Justin srogo się na mnie spojrzał.
- Halo? Jesteś? - Po chwili Emily zmusiła mnie do myślenia.
- Tak. Bo kiedy on był w kościele ja wyszłam na miasto, potem postanowiłam.. podjechać do kościoła autobusem... no i on utknął w wielkim k-korku... tak, w korku. - Szybko coś wymyśliłam. Akurat w tym byłam dobra.
- Ok, ale tylko dlatego bo nie chce żebyś dostała szlaban zaraz przed jutrzejszą imprezą. - Westchnęła.
- O, dziękuje, dziękuje, kocham cię, pa, pa, kocham cię jeszcze raz kocham cię, pa. - Powiedziałam szybko nie czekając na odpowiedź Emily i lekko rzuciłam chłopakowi telefon na nogi.
- Dziękuje że mi pozwoliłeś zadzwonić. - Powiedziałam uśmiechnięta.
- Tak w ogóle jestem Justin. - Dalej utrzymywał swoją minę.

----------------------------------------------------------------------------

Jest akcja? Dla mnie jest :P

huhuhuh.



niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 1.

*Justin nie jest w tym opowiadaniu sławny*

- Głupi budzik. - Jęknąłem  uderzając budzik ręką. Obróciłem się. Hah, koło mnie leżała kolejna ofiara mojego superowskiego ciała. Obróciłem się budząc ją, ona po prostu wyszła z mojego pokoju. Pewnie poszła do domu. Nawet lepiej, nie musiałem ją odganiać od siebie.

*OCZAMI KATIE*

- KATIEEE, WSTAWAJ. - Mama beztrosko wołała mnie. 
- DZIŚ SOBOTA... - Wykrzyczałam z powrotem.
- MUSISZ ZAPROWADZIĆ SWOJEGO KUZYNA DO kościoła. - Przy ostatnim słowie, mama była już przy moich drzwiach. 
- Serio? - Skrzywiłam twarz. - Muszę?
- Tak, obiecałam to twojej cioci w tamtym tygodniu. Wstawaj, za 20 minut twój kuzyn będzie. - Powiedziała i wyszła. Kurczę. On ma już 12 lat! Nie moja wina że boi się sam łazić do kościoła. Będę jeszcze musiała na niego czekać, lub jeszcze siedzieć z nim w kościele. Może i pod kościołem gromadzą się różni.. dziwni? Podejrzani? No na pewno nie zdrowi na umyśle gangi. Ale on ma 12 lat, chyba umie ich olać? Po chwili 'myślenia' wyszłam z łóżka. Od razu popędziłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w czarne legginsy w krzyżyki i białą bokserkę. Nałożyłam lekki makijaż i popędziłam na dół zjeść śniadanie. Nawet nie zdążyłam wejść do kuchni gdy mój kuzyn był już w moich drzwiach. 
- Oh, oh, Katie, wytrzymasz godzinkę bez jedzenia, idź już bo się spóźnicie. - Powiedziała moja zakochana w kuzynie mama. Mały nie ma dzieciństwa. Przewróciłam oczami i poszłam ubrać moje białe conversy. Zaraz byliśmy w drodze.
- Ee, to co tam.... ee... w szkole? - Zdecydowanie nie umiałam gadać z takim sztywnym chłopakiem.
- Nawet dobrze, lecz ostatnio dostałem szlaban na książki, ponieważ dostałem 4 ze sprawdzianu. Jest mi teraz wstyd spojrzeć mamie w oczy. - Powiedział. 
- Aha... To dobrze... chyba... - Resztę drogi szliśmy w ciszy. Po chwili byliśmy pod kościołem. Gdy mały zobaczył grupkę chłopaków zaczął podejrzanie przyśpieszać. 
- Ej, mały, spokojnie, mamy jeszcze 15 minut do mszy. - Powiedziałam zdziwiona.
- W-wiem... a-a-ale, ja wole... - Widziałam w jego oczach zdenerwowanie. - być na pierwszych ławkach. - szybko dodał.
- Ej, mały, ja.. nie mam ochoty iść na mszę, za godzinę po ciebie wrócę, a tak to połażę sobie na mieście, ok? - Mały pokręcił głową, a gdy ja odchodziłam widziałam jak on szybko wbiegał do kościoła. Po chwili jakiś chłopak z tamtych 'gangów' mnie zawołał.
- Ej, ty! Shawty! - Obróciłam się z grymasem na twarzy i szłam dalej. Po chwili na moim ramieniu poczułam dotyk. Szybko się obróciłam.
- Cześć. - Powiedział brunet z ciemno-karmelowymi oczami i w czarnych ubraniach. Rzucił mi swoje uwodzicielskie spojrzenie, patrzał się na mnie jakby myślał że zaraz zemdleję. 
- Cześć...? - Spytałam ze skrzywioną twarzą.
- Masz ochotę iść ze mną za kościółek shawty? - Znów rzucił te spojrzenie. Nie mogłam uwierzyć, Od razu wybuchłam.
- Co ty do mnie powiedziałeś? - Spojrzałam na niego z wyraźną złością w oczach. - Nie jestem jakąś... Wiesz co, oszczędzę sobie TYCH słów pod kościołem, myślisz że wyglądam na dziewczynę na szybki numerek? Tak? Jeśli tak, to idź do okulisty, kolego, bo ze wzrokiem to ty dobrze nie masz na pewno. - Po tym odwróciłam się i poszłam dalej. Ten chłopak stał jak wryty i nie umiał wydusić z siebie ani jednego słowa.

------------------------------------------------------------------------------

Justin jest tu 'złym chłopcem' ;3

Podoba się? Chcesz więcej? Skomentuj! 

Mało się tu dzieje, ale... w 2 rozdziale będzie 100% WIĘCEJ AKCJI. I to nie 'miłosnej' , ah, oh. Tylko na serio, ostrej. 

Zapraszam również do lajkowania mojej strony na facebooku - http://www.facebook.com/Bieebsxx?ref=hl 
I do drugiej strony (O JUSTINIE) - http://www.facebook.com/pages/Po-co-mi-ch%C5%82opak-skoro-mam-Justina-/315924061850705?ref=hl

I followania na twitterze - @nattiOMG .

Wstęp.

Życie nie wszystkich nagradza.
Niektórzy mają kochających rodziców, mnóstwo kasy a w życiu nic nie muszą robić, nigdy nie pracowali, po prostu bóg dał im szansę na luksus.

Niektórzy stracili rodziców, muszą pracować na siebie i prawdopodobnie nikomu już nie ufają.

Tak, tak macie rację, ja jestem z tej drugiej grupy. Większość naiwnych ludzi z 'mojej grupy' się poddaje, ale ja... ale ja nie. Chociaż mam jedynie 18 lat, umiem zapracować na siebie.

Czy to ma znaczenie czy zarabiam na siebie czyniąc zło, czy dobro? Dla mnie nie.


Jestem Justin Bieber, Black.